Kategorie
Uncategorized

Palmiry

26 XI 2020: W rocznicę urodzin w Palmirach

 

26 listopada 2020 roku delegacja Stowarzyszenia imienia Witolda Hulewicza, na czele z prezesem Romualdem Karasiem, stawiła się u grobu Witolda Hulewicza w Palmirach.

 

Romuald Karaś i Aleksander Czajkowski-Ładysz, fot. © Ireneusz St. Bruski

 

Modlitwa, złożenie kwiatów i zapalenie znicza, słowo Prezesa i strofy poezji Witolda Hulewicza, które popłynęły w niebo…

 

 

125 lat temu…

 

Dnia 27 listopada 1895 roku, przed urzędnikiem stanu cywilnego w Strzałkowie, stawił się właściciel dóbr szlacheckich, Leon von Hulewicz, wyznania katolickiego, zamieszkały w Kościankach. Powiadomił, że jego żona, Helena von Hulewicz z Kaczkowskich, dnia 26 listopada urodziła syna, któremu dano na imię Witold Grzegorz Andrzej.

 

Ojciec Witolda pochodził z wielkopolskiej linii Hulewiczów. Cztery lata studiował inżynierię. Jednak inżynierem nie został. Kiedy umarła matka, pomagał ojcu w prowadzeniu Kościanek. Helena Kaczkowska, matka Witolda, też była Wielkopolanką. Wcześnie osierocona, czerpała wzory życiowe od nauczycieli szkolnych. Równolegle z pensją uczęszczała do klasy fortepianu w konserwatorium poznańskim. Uczył ją profesor, który jeszcze słuchał gry Chopina. Helena nie została pianistką, bo przeforsowała dłonie. Stało się to zainscenizowaniu zerwania zaręczyn Heleny z jej wielką miłością, Leonem Hulewiczem. Dziewczyna grała wtedy po sześć, siedem godzin dziennie motywy Beethovenowskich sonat, zwłaszcza Sonaty Księżycowej, harmonizującej z nastrojem jej duszy – jak napisała później w pamiętniku. Zrezygnowawszy z kariery pianistki, studiowała śpiew. Po skończeniu osiemnastu lat wyszła za Leona Hulewicza. Osiedli w Kościankach.

 

Mieli siedmioro dzieci: Stanisławę, Jerzego, Bohdana, Antoninę, Wacława, Witolda i Katarzynę. Tylko dwoje najmłodszych dzieci odziedziczyło muzykalność matki. Kasia umarła już w piątym roku życia, więc Witold był matce najbliższym duchowo dzieckiem. Helena uczyła go gry na fortepianie, wszędzie brała ze sobą, dużo z nim rozmawiając.

Ojciec miał najlepszy kontakt z najstarszym synem. Jerzy wciąż rysował, najczęściej konie w ruchu. Wszyscy wierzyli, że zostanie malarzem.

 

 

„Nie powiem, byśmy przez rodziców byli równo traktowani – napisał po latach Wacław, starszy brat Witolda. – Ojciec faworyzował najstarszego syna, który cieszył się też autorytetem wśród młodszego rodzeństwa. Brat najmłodszy […] był beniaminkiem matki. Jako »maminsynek« był przez rodzeństwo mniej lubiany. Na pytanie starszych, »kto to nabroił«, bezpodstawnie i złośliwie odpowiadaliśmy – Witold. Często niesłusznie pomawiany braciszek skarżył się: »Wszystko na mnie«” (Wacław Hulewicz, Czy zawsze wspominać miło?, rękopis pamiętnika w zbiorach Biblioteki Kórnickiej PAN).

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.