Część 5.
Obcy na szczycie

Kasza i makaron
Dnia 15 stycznia 1925 roku Witold wypełnia ankietę personalną związaną z nowym zatrudnieniem. Jest teraz sekretarzem w Oddziale Sztuki przy Urzędzie Delegata Rządu w Wilnie. Immatrykuluje się na Uniwersytecie Wileńskim, żeby skończyć przerwane studia. Sprowadza do Wilna córkę. Sąd przyznał bowiem jemu rodzicielskie prawa do dziecka. Miesiące wakacyjne Jagienka ma spędzać u matki i „wujka Antka”. O pomoc przy wychowywaniu trzyletniego dziecka Witold prosi swoją matkę. Babetka przyjeżdża z Poznania sleepingiem, i już na dworcu wileńskim oświadcza, że zostanie tak długo, jak syn sobie życzy. Wprowadzają się do drewnianego domu na Antokolskiej. Zajmują mieszkanie na najwyższym piętrze, z widokiem na Wilię.
„Żyliśmy z fantazją, rozmaicie i bardzo wesoło” – charakteryzuje te wileńskie początki Jagienka: „Gosposie do pomocy w gospodarstwie często się u nas zmieniały, bowiem dom był jakiś taki «dziwny i niezwyczajny». […] Albo – raz przyjęcia i duże wydatki, to znów pieniędzy brak «do pierwszego» i gotuje się w kółko kaszę lub makaron. I ta «starsza pani», która ciągle tylko gra na «tej fortepianie»… Obiad czeka, zupa podana… a pani tylko ręką macha, żeby nie przeszkadzać. Nie! To nie był uczciwy dom mieszczański, który podobałby się służbie”.
Witold snuł plany, jak zrobić z Wilna metropolię. Otarł się przecież o kulturę zachodnioeuropejską, o Warszawę. Wszystkie swoje doświadczenia chciał urzeczywistniać w mieście Mickiewicza i Słowackiego.
Jako sekretarz profesora Jerzego Remera musiał jednak prowadzić kancelarię. Wybawieniem stawały się służbowe wypady na miasto. Urzędnik IX kategorii do spraw ochrony zabytków krążył po Wilnie jak nawiedzony i snuł plany, co można by ze starych murów wydobyć, co wskrzesić. Jak w barokowe miasto tchnąć ducha nowoczesności.
[…]
Wilno jest soczewką
„Myślę, że jest to magia miasta, które nie jest zbudowane na równinie, ale jest zbudowane na pagórkach – wspomina Wilno Czesław Miłosz, laureat literackiej Nagrody Nobla. – Chodząc po Wilnie zwykle, albo patrzy się w obłoki, albo patrzy się w dół. Poza tym to było miasto, gdzie w zimie, na nartach jeździło się po ulicach […]. Wilno było miastem enklaw. Tam, gdzie ja chodziłem, w śródmieściu, słyszało się prawie wyłącznie język polski. W dzielnicach żydowskich słyszało się jidisz. Nie było takich dzielnic, w których byłoby słychać litewski. Ponieważ język litewski miał bardzo niski procent mieszkańców. Chyba, że szło się do jednego kościoła, gdzie były msze po litewsku – do kościoła świętego Mikołaja…” (Czesław Miłosz w filmie dokumentalnym Inny – Życie Witolda Hulewicza, 2002).
„To prowincjonalne, zdawałoby się miasto, położone z dala od wielkich szlaków, wciśnięte w ślepy zaułek pomiędzy Litwę, Łotwę i sowiecką Białoruś, sterczące na prawdziwej europejskiej krawędzi jak nad przepaścią, było w całej pełni zdetronizowaną stolicą. Czym stały się po roku 1918 Wiedeń czy Stambuł, tym stało się i Wilno. Było coraz bardziej nędzne i coraz bardziej dostojne” (K. Pruszyński, Cosas de Polonia, w: Trzynaście opowieści, Warszawa 1946).
„Wilno jest soczewką, skupiającą ostro zarysowane promienie szeregu narodowości, żyjących obok dominującej polskiej. Żydzi mają w Wilnie poważny ośrodek życia kulturalnego, zarówno naukowego, jak oświatowego i literackiego. Białorusini mają na terenie Wilna Białoruskie Towarzystwo Naukowe […], Towarzystwo Szkoły Białoruskiej i szereg organizacji gospodarczych. Z ośrodków litewskich mamy […] Litewskie Towarzystwo Naukowe, Towarzystwo Oświatowe. Oprócz tego są w Wilnie skupienia Rosjan i Niemców […], mamy więc w jednym mieście aż sześć różnych narodowości. Więcej jeszcze posiada Wilno – wyznań religijnych […]. Skupia bowiem osiem oficjalnie uznawanych wyznań […]: kościół rzymsko-katolicki, cerkiew prawosławną (grecko-wschodnią), wyznanie staroobrzędowe (rosyjskie), wyznanie ewangelicko-reformowane (kalwińskie), wyznanie ewangelicko-augsburskie (luterańskie), wyznanie mojżeszowe, wyznanie mahometańskie i wyznanie karaimskie” (W. Hulewicz, Gniazdo żelaznego wilka, Lwów 1936).
Hulewicz wiąże ogromne nadzieje z wielokulturowością Wilna. Obcy w Wielkopolsce, obcy w armii niemieckiej, obcy w Warszawie, czuje, że w Wilnie wreszcie się zadomowi. Przecież dziadek jego dziadka Stanisława podpisywał w 1569 roku akt Unii Lubelskiej, łączący Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie w Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Witold nie przyjmuje do wiadomości, że wilnianie, przywykli do odwiecznego współżycia narodowości, kultur i religii w ich mieście, nie lubią współczesnych przyjezdnych. A już szczególnie nie lubią „urzędników z Warszawy”, przysyłanych im z różnymi zarządzeniami. Twierdzą, że ludzie z centralnej Polski nie rozumieją charakteru i duszy ich miasta.
Doktor Aleksandra Niemczykowa, córka Stanisława Mackiewicza, powołuje się na wspomnienia Ferdynanda Ruszczyca, który oprowadzając po Wilnie niektóre ważniejsze wycieczki z Warszawy, był załamany ich ignorancją. Zamiast zachwycać się perłami architektury, przyjezdni narzekali na kiepskie bruki i pytali zrozpaczonego Ruszczyca o religię dominującą w tym wielonarodowym mieście.
Czesław Miłosz wspomina, jak ważna była w Wilnie kategoria „tutejszych”. Istniał nawet język „tutejszy”, w którym ważną rolę odgrywało słowo „bynajmniej.” „Ktoś na przykład wznosił toast: «pijemy za zdrowie tego i owego». A drugi mu odpowiadał: «bynajmniej!»”.
Pech chce, że Hulewicz zostaje zaliczony przez „tutejszych” do szczególnie nielubianej kategorii „urzędników z Warszawy”. Krążą nawet słuchy, że jest szpiegiem polskiego wywiadu. Obraca się przecież w kręgach Delegata Rządu.
Cat, co chadza własnymi drogami
Witoldowi marzy się wydawanie kolejnego pisma. Rozeznaje rynek prasowy w Wilnie.
Endecki „Dziennik Wileński” to gazeta opozycyjna. „Kurier Wileński” – dziennik redagowany przez Kazimierza Okulickiego, próbuje jedynie „dotrzymywać kroku Mackiewiczowi”. Stanisław Cat Mackiewicz to najbardziej znacząca postać na wileńskim rynku wydawniczym. Redaktor naczelny „Słowa” – największego kresowego dziennika. Redagowane przez Cata Mackiewicza „Słowo” leży na biurkach najwyższych dostojników II Rzeczypospolitej, dociera nawet do Watykanu. Witold nie myśli o konkurowaniu z autochtonicznym dziennikiem. Marzy mu się wydawanie pisma artystyczno-literackiego. A takiego właśnie w Wilnie brakuje. Mimo wszystko przychodzi mu się jednak zmierzyć z redaktorem naczelnym „Słowa”, niekoniecznie na polu prasowym.
Sam Cat-Mackiewicz tak określił cele powstałego w 1922 roku „Słowa”: „Posterunek konserwatyzmu, czyli idei wprowadzenia kultury narodowej do narodowej i państwowej polityki będzie w Wilnie, najbliższym Sowietów współczesnym mieście Polski, podkreślać polską antytezę rosyjskiej rewolucji. Jesteśmy na wileńskim gruncie, gdzie zagadnienie państwa polskiego spotyka się z problematem narodowościowym. Problemat ten można rozwiązywać, albo w duchu nacjonalistycznym, czyli narodowej defensywy, czyli odseparowania i odgraniczenia narodu polskiego od narodowości państwa polskiego, albo też w duchu narodowej ekspansji kulturowej, w celu pozyskania nowych a lojalnych obywateli państwa polskiego. Nacjonalizm utrudnia, a czasem uniemożliwia pozyskiwanie żywiołów obcych, chociaż rasowo nam pokrewnych do służby i pracy dla państwa polskiego. Konserwatyzm przeciwstawia sią nacjonalizmowi. I to jest ta druga aktualność konserwatywnego posterunku na gruncie wileńskim” („Słowo”, 1 VIII 1922, 1 rok, nr 1).
Hulewicz, i z racji swoich przekonań politycznych (demokrata), i z racji powiązań zawodowych (kręgi Delegata Rządu), znajdzie się w obozie przeciwnym „Żubrom Kresowym”, czyli wileńskim konserwatystom. Wejdzie w środowisko przyjezdnych, tudzież wilnian przyjaznych „przybyszom.” W tym kręgu będzie między innymi: przybyły z Warszawy konserwator zabytków Jerzy Remer, wilnianin profesor Ferdynand Ruszczyc i krakowianin profesor Stanisław Pigoń.
Kiedy w Wilnie rozgorzeje spór o pomnik Adama Mickiewicza, po jednej stronie stanie „Słowo”, torpedujące projekt rzeźbiarza Henryka Kuny, po drugiej – frakcja Ferdynanda Ruszczyca, broniąca na łamach „Kuriera Wileńskiego” wymienionego projektu.
„Kurier Wileński”, nazywany przez Mackiewicza „Kurwilem”, będzie solą w oku „tutejszych”, jako organ finansowany przez Urząd Wojewódzki czyli „Urzędników z Warszawy”. Podczas gdy „Słowo” będzie prowadzić nagonkę na niektóre przedsięwzięcia „urzędnika z Warszawy” Jerzego Remera, „Kurier Wileński” będzie ich bronić. Dołączając zatem do środowiska demokratów, bądź publikując w „Kurierze Wileńskim”, Hulewicz automatycznie stanie się stroną w konflikcie. Dojdzie do tego pewna konkurencyjność postaw Mackiewicza i Hulewicza, zapewne porównywalna ambicja i przedsiębiorczość obydwu.
„Tygodnik Wileński”
Już w kilka tygodni po przeprowadzce, Hulewicz zaczyna rozkręcać w Wilnie pismo ilustrowane. 22 stycznia 1925 roku on i Remer idą na poobiednią kawę do Ruszczyca, aby „w małym gronie” pomówić o przedsięwzięciu. Pismo ma wychodzić z inicjatywy Remera, Hulewicz ma być jego redaktorem. „Hulewicz – to dobry nabytek dla Wilna” – pisze tego dnia Ruszczyc do żony bawiącej w Bohdanowie.
Hulewicz umie korzystać z kontaktów. Jeszcze dwa miesiące temu składał na ręce Remera oficjalne podanie o pracę. A teraz snuje z nim plany przy kawie.
2 marca 1925 roku odbywa się pierwsze posiedzenie w sprawie „Tygodnika Wileńskiego”. Trzy dni później Ruszczyc żali się żonie, że „Dziennik Wileński” umieścił pod adresem Remera „obrzydliwość” z powodu „Tygodnika Wieleńskiego”. Chodzi o notatkę prasową „Uwadze p. Wojewody Wileńskiego”. Autor notatki podaje, że Oddział Kultury i Sztuki przy Delegaturze Rządu rozporządza widocznie wolnymi kredytami rządowymi, skoro zabiera się za wydawanie deficytowego pisma, na które wilnianie nie dostali środków. Warszawski „cudotwórca” uzyskał kredyty, „nie wnikając w potrzeby kulturalno-oświatowe Wileńszczyzny”. A zatem, „gwoli dogodzenia ambicji i próżności jednostek wydawane być mają pieniądze rządowe” – głosi notatka.
Zgnębiony Remer zapada na influenzę i żali się Ruszczycowi: „Jak tu pracować?”. Ruszczyc z Hulewiczem omawiają sprawę przy kawie.
W kwietniu 1925 roku powstaje jaskółka, poświęconego literaturze i sztuce, „Tygodnika Wileńskiego”. Piękna winieta pisma – wilk w żelaznej zbroi – nawiązuje do legendy o powstaniu Wilna. Odezwę wstępną pisze Witold Hulewicz. Pismo nawiązuje do wydawanych już wcześniej w Wilnie zeszytów pod tym samym tytułem. Hulewicz wymienia swoich poprzedników: Joachima Lelewela, Ferdynanda Ruszczyca, i w najbliższej przeszłości – Czesława Jankowskiego.
Wznowiony „Tygodnik Wileński” ma otwarty charakter. „Każdy twórczy umysł coś tam dla siebie znajdzie”. Hulewicz nie deklaruje żadnych programów, a jedynie „ręce do pracy”. Wśród współpracowników redakcji jest wileńska frakcja postępowa z profesorami Ruszczycem i Stefanem Srebrnym na czele. Są ogólnopolskie sławy jak Boy-Żeleński, Stefan Żeromski, Stanisław Przybyszewski, Stefan Jaracz. Jest brat Witolda – Jerzy.
Teatr Reduta
Hulewicz próbuje namówić, tkwiącego w opałach finansowych aktora i reżysera Juliusza Osterwę na przeprowadzkę z Warszawy do Wilna. Nęci Osterwę perspektywą „podboju” miasta, perspektywą zdobycia rzeszy widzów, zaprasza Osterwę do Wilna, i oprowadza po mieście „swoimi” drogami.
Tadeusz Byrski, jeden z adeptów teatru Reduta, wspomina: „Hulewicz namawiał Osterwę i ludzi blisko niego stojących – Iwo Galla, Wiercińskiego, Kossowskiego. Pamiętam, Gall był zupełnie pijany Wilnem po jednej takiej wizycie […]. Poznałem Hulewicza w „Reducie” w Warszawie. W sezonie 1924/25 […]. Wysoki mężczyzna, trochę niedźwiedziowatej budowy, o poczciwych oczach. Nadzwyczaj grzeczny w obejściu, doskonały rozmówca, prędko nawiązywał znajomości, a nawet przyjaźnie”.
31 maja 1925 roku Hulewicz donosi uszczęśliwiony na łamach „Tygodnika Wileńskiego”, że w Wilnie osiądzie zespół „Reduty”: „Spadnie na Wilno setka dusz młodych, płonących, świętych i twórczych […]. Imię REDUTY na zawsze spleść się musi z imieniem WILNA”.
Tadeusz Byrski wspomina okoliczności przeprowadzki do Wilna: „Ogłoszono coś w rodzaju «Zjazdu rodzinnego». Wszyscy Redutowcy (aktorzy, którzy w związku z likwidacją teatru w Warszawie zaangażowali się do wielu teatrów w Polsce) zostali wezwani na «zlot do Wilna» […]. Wszyscy oni, nierzadko świetnie uposażeni w wielkich miastach, rzucają angaże, wygodne mieszkania i jadą do Wilna bez żadnych kontraktów, gwarancji, nie pytając gdzie będą mieszkać, co będą jeść – wystarczyło, że tak decydował Osterwa i Mieczysław Limanowski, a oni wszyscy chcą tworzyć widowisko pod ich komendą. Tak więc okoliczności sprzyjały planom Hulewicza, by temu wspaniałemu architektonicznie miastu dać wybitny teatr […]. Hulewicz został kierownikiem literackim naszej «Reduty» – Osterwa mówił mu Witold, a on «panie Juliuszu», stał się więc «Redutowcem»” (Eroica, „Więź”, nr 11-12, XI-XII 1963).
Misjonarz
Inicjatywa organizacyjna Hulewicza spotyka się z niechęcią niektórych „tutejszych”. Czesław Jankowski, ten, który przed Hulewiczem wydał pięć zeszytów „Tygodnika Wileńskiego” […] podkpiwa z zapału organizacyjnego Hulewicza, mówiąc o jego „misji”. Zarzut wobec Hulewicza brzmi: „przyjechał intruz, założył pismo i chce nas uczyć, nikt go nie prosił”.
Atakowany odpowiada na łamach „Tygodnika Wileńskiego”: „Czemu zaraz «misja»? Po prostu od dawna tak mi się Wilno i ludzie wileńscy spodobali, że skorzystałem z radością z okazji, aby się tu osiedlić. A że wszędzie, gdzie jestem, lubię coś robić, więc i tu zacząłem zaraz, ośmielony życzliwością gospodarzy tej ziemi […]. Wprawdzie kilkakrotnie robiono mi wymówki, że tu się nie urodziłem […], ale na to mam tylko odpowiedź: bardzo przepraszam, zgłosiłem już protest do mej matki i staram się ze wszystkich sił, żeby to zmienić…”.
Czesław Jankowski zdaje się być również poirytowany tym, że Hulewicz pozwolił sobie zorganizować konferencję inteligencji wileńskiej, na której rozmawiano o przyszłości kulturalnej miasta (Jankowski był na konferencję zaproszony, ale ze zrozumiałych względów nie poszedł).
Odpowiadając Jankowskiemu, Hulewicz zdaje sprawozdanie z przeprowadzonej konferencji. Oświadczył na niej zebranym, że poczuł na niej „wewnętrzną zgodność z Wilnem”, i pragnie oddać swe wysiłki „w służbę piękna i przyszłości tego miasta”. Uczestnicy konferencji odpowiedzieli mu na to „rzeczową dyskusją”, a „jak najbardziej tutejszy” Jan Bułhak powiedział, że on nie uważa za „wilnianina” człowieka, który się w Wilnie urodził, ale tego, który dla Wilna coś robi i chce robić. I on, Hulewicz, właśnie za takiego się uważa. „Mandat”, jaki na konferencji otrzymał, wypełni „według najlepszych sił”.
Redagowany przez Hulewicza „Tygodnik Wileński” gości czołówkę literatury polskiej. Współpracuje z Janem Bułhakiem, najwybitniejszym fotografikiem Wilna. Ale mało kto chce pismo czytać. Społeczeństwo Wileńszczyzny nie jest przygotowane do odbioru serwowanych tematów. Nawet Cat Mackiewicz wydający dziennik, ma problemy z dotarciem do masowego czytelnika. Próbuje go przyciągnąć różnymi dodatkami, na przykład dodatkiem myśliwskim.
Cóż dopiero ma począć wśród nieoczytanych mas Hulewicz z „Wielkim przeglądem ilustrowanym, poświęconym sztuce i literaturze”?
„Tygodnik Wileński” wychodzi od 12 kwietnia do 27 listopada 1925 roku. Ukazuje się osiemnaście numerów. Następnie, z powodów budżetowych, przychodzi pismo zamknąć. Tadeusz Łopalewski, sekretarz rozwiązanej redakcji, napisze, że „Tygodnikowi Wileńskiemu” zabrakło 1000 stałych abonentów.
Rilke wypełnia ankiety
W listopadzie 1925 roku Rilke pisze do Hulewicza dwa listy, które mają pomóc w tłumaczeniu Maltego i Elegii duinezyjskich na polski. Listy te mają formę odpowiedzi na sporządzoną przez Hulewicza ankietę z rubrykami „moje pytania” i „odpowiedzi Rilkego”.
Poza jednym wyjątkiem, nie znamy listów Hulewicza do Rilkego. Po śmierci Rilkego, tłumacz poprosi bliskich zmarłego o odesłanie mu jego listów. Listy zaginą podczas drugiej wojny światowej. Zacytowane przez Rilkego w odpowiedziach na ankiety, pytania tłumacza są jedynym dosłownym śladem treści jego listów.
W pierwszej ankiecie Hulewicz pyta Rilkego o kontekst historyczny pojawiających się w Maltem, epizodycznych postaci i zdarzeń. O znaczenie niektórych, użytych w akcji rekwizytów. O pochodzenie cytatów, których sam nie mógł ustalić. O znaczenie słów – głównie archaizmów – i wyrażeń.
W odpowiedzi Rilke opisuje zwyczaje dworskie, koleje losów papieży.
Na „parę godzin” odsyła Hulewicza do lektury starych kronik francuskich. Niektórych historycznych szczegółów sam już nie pamięta. Od napisania Maltego minęło przecież szesnaście lat! Przy kilku cytatach Rilke pisze, że „myśli”, iż są z tego czy innego źródła. Co jakiś czas zaklina Hulewicza: „Tylko, na Boga, niech Pan tego wszystkiego nie wyjaśnia w Pańskim tekście!”.
© Agnieszka Karaś

