Ireneusz St. Bruski

Wacław Niżyński

Wacław Niżyński – to jeden z najwybitniejszych tancerzy baletu XX wieku, gwiazda „sezonów rosyjskich” Diagilewa, choreograf prekursorskich baletów „Święta wiosny” i „Popołudnia fauna”, określany „ósmym cudem świata”, „człowiekiem-ptakiem”, „bogiem tańca” czy „drugim Vestrisem”.
Miał polskie korzenie, jego rodzice Tomasz Niżyński i Eleonora Bereda – tancerze baletowi, początkowo związani z Teatrem Wielkim w Warszawie, później z objazdową grupą taneczną, wędrują z występami po Rosji. Wacław przyszedł na świat w 1889 roku. Po latach, w swoim Dzienniku, napisze: „Urodziłem się w Kijowie, ale ochrzczono mnie w Warszawie, w kościele Świętego Krzyża. Rodzice opuścili Polskę w młodości. Matka wykarmiła mnie własną piersią. Była Polką całym sercem. Wychowałem się w Rosji. Chociaż jestem Polakiem, kocham Rosję i rosyjską ziemię”.
W 1900 roku wstąpił do klasy baletowej Cesarskiej Szkoły Teatralnej w Petersburgu; uczył się u Mikołaja Legata, Anatoliego Obuchowa i Enrico Cecchettiego. Na kartach Dziennika będzie wspominać: „W Petersburgu chodziłem do dwóch szkół. Tam nauczono mnie tego, czego trzeba. Lubiłem urządzać psikusy. Byłem najlepszy w strzelaniu z procy; trafiłem w oko naszego lekarza. Rozumiałem wszystko, choć byłem jeszcze dzieckiem. Matka miała kłopoty z naszym wychowaniem, cierpiała z powodu braku pieniędzy. Kochałem ją bezgranicznie. Pisałem do niej codziennie. Postanowiłem poświęcić się tańcu. Wyrosłem na wysokiego i chudego chłopaka. Zrobiło się o mnie głośno i zacząłem tańczyć jak bóg”.

Debiutował na scenie Teatru Maryjskiego, z którym będzie związany do 1911 roku. Był gwiazdą w Les Ballets Russes Siergieja P. Diagilewa (1909-1913, 1916-1917). Kreował główne partie w takich baletach, jak „Le Pavillon d’Armide”, „Sylfida” (do muzyki F. Chopina), „Cléopâtre”, a w sezonach następnych m.in. w „Szeherezadzie” i „Karnawale”. Diagilew uczynił go ikoną swojego zespołu, a sam Niżyński zyskał w krótkim czasie wielką popularność i uznanie krytyki. Jean Cocteau pisał o nim: „Obalił wszystkie prawa równowagi, wywrócił je do góry nogami, przypomina ludzką sylwetkę narysowaną na suficie, czuje się lekko w powietrzu”.
W 1912 roku zadebiutował w roli choreografa baletu „Popołudnie fauna” Debussy’ego, a w roku następnym „Święta wiosny” Strawińskiego i „Jeux” („Gry”) Debussy’ego. Jak podkreśla Bożena Kociołkowska – prezes Fundacji Sztuki Tańca, Niżyński „swoją wizją choreograficzną wyprzedził tendencje światowe o pięćdziesiąt lat”. Omawiając choreografię „Święta wiosny” stwierdza: „W roku 1913 – szok i skandal, wstrząs estetyczny i prawdziwa rewolucja! Nowy styl tańca, nowa muzyka, oparta głównie na rytmie, na orgiastycznych kulminacjach, nowa technika ruchu i ekspresji były tak odmienne od wszystkiego, co dotychczas słyszano i widziano, że dla mieszczańskiej publiczności paryskiej, wychowanej na tańcu akademickim, wyidealizowanym, lekkim, nieco usztywnionym elegancją i galanterią, Święto wiosny okazało się spektaklem do głębi obrazoburczym. I to zarówno od strony obyczajowej, jak też fabuły i treści baletu w sensie choreograficznym w ujęciu zaprezentowanym przez Niżyńskiego”.
– Z dzisiejszej perspektywy okazuje się, że materiał choreograficzny Niżyńskiego jest ponadczasowym fenomenem, kamieniem milowym w sztuce tańca! – dodaje B. Kociołkowska.

Po tournée w Ameryce Południowej, w grudniu 1917 roku wraz z żoną Romolą i córeczką Kirą (ur. w 1914 r. w Wiedniu, późniejsza tancerka) zamieszkał w szwajcarskim St. Moritz. 19 stycznia 1919 roku ostatni raz wyszedł na scenę – w sali balowej Hotelu Suvretta Haus. Był to ostatni publiczny występ, który zatytułował „Ślub z Bogiem”.
Od 1919 roku Niżyński przebywał w domu lub szpitalach psychiatrycznych. Wszyscy lekarze, najwybitniejsi specjaliści w ówczesnej Europie, do których wiozła go Romola, orzekali krótko: schizofrenia. Przez 30 lat trudnego czasu choroby pozostawał pod troskliwą opieką żony. Pisał wspomnienia, tworzył wiersze, rysował. Prace tancerza, choć bardzo abstrakcyjne, wykonane zostały dość profesjonalnie. W 1940 roku jeden z krytyków określił je mianem „schematów psychiatrycznych”, gdyż załamanie nerwowe i choroba psychiczna tancerza były powszechnie znanymi faktami. Dziś badacze widzą w pracach plastycznych Niżyńskiego cechy konstruktywizmu i suprematyzmu. To w większości kompozycje geometryczne, linie i okręgi. Czasem dziwaczne sylwetki z wykrzywionymi twarzami, o przenikliwym spojrzeniu (zob. Wacław Niżyński – ósmy cud świata, Culture.pl). Z tego okresu pozostawił po sobie Dzienniki – dokument wewnętrznego życia geniusza, niezwykłe świadectwo rozchwianego stanu ducha i narastającej schizofrenii, szczególny obraz przeżyć, otaczających go ludzi, wrodzonej naiwności dziecka, nadwrażliwości i nigdy niezaspokojonej tęsknoty za miłością.

„Zemdlałem i dostałem wysokiej gorączki. Stałem u wrót śmierci. Żona płakała. Kocha mnie. Cierpi, kiedy jestem chory. Chcę tańczyć, grać na fortepianie, pisać poezję. Zawsze kochałem teatr i ciężko pracowałem, ale zrezygnowałem z tego, bo czułem, że nikt mnie nie lubi. Zamknąłem się w sobie. Tak głęboko, że przestałem rozumieć innych. Wiem, że każdy kto to przeczyta będzie cierpiał, bo ludzie czują to, co ja” – skreślił w swoim Dzienniku. A na innym miejscu dodał: „Jestem silny. Moje ciało nie jest chore, ale czuję wzrok na plecach. Wiem, że ludzie chcą mnie skrzywdzić. Nie będę walczyć i w końcu rozbroję wroga. Może mnie zranić, ale nie zabić. Nie boje się cierpienia, bo Bóg jest ze mną. Potrafię cierpieć”.
Wielki tancerz umarł 8 kwietnia 1950 roku w Londynie. 14 kwietnia, po skromnej ceremonii pogrzebowej, został pochowany w londyńskim cmentarzu St. Marylebone (East Finchlay Cemetery). Trzy lata później, dzięki zaangażowaniu Serge Lifara – francuskiego tancerza i choreografa pochodzenia rosyjskiego, najsłynniejszego ucznia Niżyńskiego, niezapomnianego odtwórcy głównej partii w paryskiej inscenizacji „Harnasi” Karola Szymanowskiego – doczesne szczątki artysty ekshumowano i przewieziono do Paryża, gdzie 6 lipca 1953 roku pochowano na Cmentarzu Montmartre. Odwiedzając tę paryską nekropolię w 18. dzielnicy, bez trudu znajdziemy szary kamienny nagrobek Niżyńskiego, dość ciekawy ze względu na znajdujący się na nim posąg, wyobrażający go jako Pietruszkę, którego postać była jedną z najsłynniejszych jego kreacji baletowych.
Niżyński był największym tancerzem swojej epoki, o doskonałej technice i niespotykanej ekspresyjności. Pozostał po nim mit tancerza baletowego, któremu udało się osiągnąć doskonałość i całkowitą identyfikację z wykonywaną rolą. Pozostaje wzorem do naśladowania dla współczesnych tancerzy.
Ireneusz St. Bruski

Ach, te wakacje!

Diabli nadali, licho podkusiło i masz babo placek… i tak powstała kolejna książka wyjątkowej Krystyny Gucewicz. Wakacje gwiazd w PRL. Buch ogromny, liczący prawie 450 stron, a przy zastosowaniu papieru Lux Cream ma się wrażenie jeszcze większej objętości.
Tak, jak z tomików poezji Gucewicz przebijają autobiograficzne strofy, tak w najnowszej jej książce cieszą oko również jej prywatne fotografie sprzed lat. Możemy zatem odwiedzać przeróżne miejsca, z niezwykłym przewodnikiem… małą dziewczynką, potem pannicą, z której wyrośnie wybitna dziennikarka o ostrym piórze, ale również specjalistka od Ostrych Dyżurów Poetyckich. Dobór zdjęć, zwłaszcza tych z archiwum autorki, wyjątkowy… a to na Monciaku, a to na plaży czy molo, nad jeziorem Nidzkim czy pod Tatrami…
Oryginalny szlak wakacyjnej eskapady gwiazd, Krysia Gucewicz rozpoczyna w zwariowanym Zakopanem z „Halamą”, „Astorią” i Harendą, podążając przez Rabkę – gdzie jak autorka zapewnia – rodziły się najlepsze pomysły na książki, roztańczony Ciechocinek, moniuszkowską Kudowę i Krynicę Kiepury, gdzie przez trzydzieści lat królował „Bogusław Pierwszy Wspaniały”, Krzyże i Pranie na Mazurach, Bieszczady i malowniczy Kazimierz Dolny, snobistyczna Jurata, szokujące nagością Chałupy i elitarny Sopot, aby dotrzeć do „socjalistycznego Lazurowego Wybrzeża” czyli bułgarskich Złotych Piasków, dotknąć fal MS Batorym i poprzez Soczi zakończyć podróż w Jugosławii Josipa Broz Tity, z Dubrownikiem i wyspą Hvar. Tak przynajmniej wynika ze szkicu zamieszczonego na wewnętrznych kartach okładki, choć treść rozdziałów nieco inaczej się układa. Ale to przecież, cały ten szpan…
Książka stanowi fascynującą podróż do miejsc, w których czas wolny spędzała ówczesna „śmietanka” towarzyska PRL-u (władza ludowa wszak szczególnie hołubiła – oczywiście niektórych – artystów, pisarzy, ludzi sztuki…), a równocześnie jest pretekstem do snucia wspomnień oraz barwnych i humorystycznych opowieści. Opowieści o ludziach i ich stylu życia, dzięki autorce nabierają szczególnego kolorytu. Jak sama stwierdzi, „kolorowy świat w szarej Polsce Ludowej”. Anegdota goni anegdotę, dygresja – dygresję… wszak nie może być inaczej, gdy książka wychodzi spod tego pióra.
Publikacja wydawnictwa MUZA S.A. może stanowić oryginalny przewodnik. Dla młodego pokolenia mający duży charakter poznawczy, dla starszych – swoiste déjà vu. A skoro od podróży nie stronię, i już wkrótce kolejny raz wyruszam do Szczawnicy – gdzie jak zauważa autorka, „wystarczy patrzeć i oddychać” – myślę, że w sakwojażu nie zabraknie gucewiczowskich Wakacji gwiazd! Niech przyjaciele poczytają… wszak czyta się jednym tchem!
Na koniec nie omieszkam wspomnieć, że książka, zarówno przez autorkę, jak i redakcję, dopracowana w szczegółach. Piękne połączenie graficzne tekstu ze zdjęciami – niekolorowymi, co dodaje atrakcyjności przekazu i otwarciu naszej „kolorowej” wyobraźni na opisywane osoby, wydarzenia i miejsca. Jest nie tylko indeks nazwisk (szkoda, że nie miejsc, choć w pewien sposób zastępuje go sam spis treści), ale nawet „Moje ściągi” czyli wykaz dobrych książek z podręcznej półki autorki, do których sięgnęła i które – w delikatny sposób, jak się wydaje – poleca nam do głębszego poznania odwiedzanych miejsc, jak i czasów, które chcąc nie chcąc, są już przeszłością.
Czas nieubłaganie mija… a wybór miejsca, choć też na pewno ważny, to raczej drugorzędny, gdyż najważniejsze to osoby. Być ze sobą – rodziną, przyjaciółmi, znajomymi, być w dobrym towarzystwie i w dobrym nastroju. Zatem korzystajmy z wakacji… teraz już w (IV) RP.
Projekt Witold Hulewicz on-line
Stowarzyszenie im. Witolda Hulewicza rozpoczęło realizację projektu: „Witold Hulewicz on-line”, który realizowany jest w ramach programu Narodowego Centrum Kultury pt. Kultura w sieci.
W ramach projektu nastąpi opracowanie i wykonanie strony prezentującej postać Witolda Hulewicza (1895-1941) oraz Nagrody jego imienia, która od ćwierć wieku jest przyznawana polskim twórcom za osiągnięcia z rozmaitych dziedzin szeroko pojętej kultury i sztuki oraz działaczom na niwie społecznej i gospodarczej.
Strona będzie nie tylko miejscem zaprezentowania informacji i opracowań dotyczących życia, działalności i dorobku twórczego Witolda Hulewicza, ale również forum dyskusji i współpracy z instytucjami, stowarzyszeniami i fundacjami, które zechcą włączyć się w promocję postaci tego wybitnego poety i krytyka literackiego, tłumacza i wydawcy oraz organizatora rozgłośni Polskiego Radia w Wilnie.
Rok 2020 jest rokiem szczególnym, jeżeli chodzi o postać Witolda Hulewicza…

Równo 125 lat temu, 26 listopada 1895 roku, przyszedł na świat w Kościankach koło Wrześni. Biorąc tę rocznicę pod uwagę, Stowarzyszenie bieżący rok ogłosiło Rokiem Witolda Hulewicza. Jest to zatem wyjątkowa okazja, aby przybliżyć postać tego niezwykłego Polaka i Wielkopolanina.
Wielkim propagatorem jego postaci jest od wielu lat reportażysta i literat Romuald Karaś. To z jego inicjatywy doszło do utworzenia dorocznych nagród, a później Stowarzyszenia, którego jednym z głównych celów jest popularyzacja postaci Witolda Hulewicza w kraju i za granicą, szczególnie zaś na obszarze państw niemieckojęzycznych z uwagi na wybitne jego zasługi jako tłumacza literatury niemieckiej (Johann W. Goethe, Tomasz Mann, Rainer M. Rilke).
W zamyśle realizatorów jest, aby projekt, pomimo obiektywnych przeszkód związanych z pandemią koronawirusa, mógł mieć jak najszerszy zasięg i zaowocował także międzynarodowymi (Polska – Niemcy – Litwa) inicjatywami literackimi i dziennikarskimi w duchu twórczości Witolda Hulewicza. Będzie to o tyle możliwe do zrealizowania, wszak samo Stowarzyszenie ma swoje przedstawicielstwa w obydwu krajach. Na Litwie reprezentuje je Wojciech Piotrowicz, w Niemczech współpracują ze Stowarzyszeniem Agnieszka Karaś i Kai von Westerman. W gronie licznych partnerów projektu jest również Fundacja Niezależny Fundusz Kultury POLCANART, jako partner medialny przedsięwzięcia.
Zachęcamy wszystkich, którym bliska jest postać i twórczość Witolda Hulewicza do współpracy w ramach projektu „Witold Hulewicz on-line”. Zapraszamy dziennikarzy i literatów, ludzi nauki oraz twórców. Wszak postać naszego Patrona pragniemy zaprezentować wielowymiarowo i przy wykorzystaniu różnorodnych form wyrazu.
Ireneusz St. Bruski
Projekt w ramach programu Narodowego Centrum Kultury będzie realizowany do końca października br. Kontakt dla wszystkich zainteresowanych współpracą: tel. 517 817 844, 531 507 527, e-mail: witoldhulewicz@wp.pl
