Tetter

Jan Tetter

Jan Tetter, fot. © Ireneusz St. Bruski

Ryzykowna podróż do granic wolności

Funkcjonuje w mediach bardzo popularny termin „liberalizm”. Większość ugrupowań politycznych jest postępowa aż do patologii i ma w swych programach jak najszerzej pojętą liberalizację wszystkiego – zwłaszcza praw, obyczajów, zwyczajów w państwie, w szkole, w domu, w Kościele. Szeroko popularyzowana była liberalizacja w schyłkowych latach komuny i po przejęciu władzy przez ugrupowania postsolidarnościowe.


W Polsce liberalizm, przede wszystkim obyczaju, zaczął być upowszechniany w dobie pozytywizmu. Zaczęło się od krytyki i żartów ze świętości narodowych. Potem przyszła moda na postęp. Postępowe było przede wszystkim, wszystko, co rewolucyjne. Na przełomie wieków XIX i XX krzewiła idee postępu socjalistyczna „bibuła”, która w imię szczęścia świata pracy uderzała nie tylko w porządek społeczny, ale i w wiarę w Boga, w Kościół, w tradycyjne wartości.


Najśmielej forsowała wszelkie objawy liberalizmu obyczajowego rewolucja rosyjska 1917 roku, jej płomienni agitatorzy wyrzucali za jednym zamachem na śmietnik całą moralność chrześcijańską nazywając ją pogardliwie przeżytkiem. Przeżytkiem było też małżeństwo, bo krępowało wolność jednostki; rodzina, bo zakładała posłuszeństwo dzieci wobec rodziców; szkoła, bo realizując program wychowawczy, miała swoje nakazy i zakazy. W pewnym momencie rewolucyjna liberalizacja obyczajów poszła tak daleko, że zakwestionowała pojęcie gwałtu seksualnego dokonywanego na kobiecie. Proletariusz, pisała towarzyszka Kołłontaj, pod warunkiem legitymowania się zaświadczeniem odpowiedniej rady robotniczej, miał prawo mieć każdą kobietę, niezależnie od jej woli. Jednak w miarę stabilizowania się reżimu rewolucyjnego, po cichu likwidowano takie kompromitujące przejawy wolności. Nie wszystkie jednak i nie wszędzie. Na Węgrzech w czasie rewolucji Beli Kuhna kwaterowano w internatach żeńskich studentów medycyny, aby przełamywali bezsensowną wstydliwość młodych dziewcząt. W tym też celu obowiązywały wspólne kąpiele chłopców i dziewcząt.


W Polsce międzywojennej lewicowi publicyści, związani z lewicą lekarze, prawnicy, prowadzą agitacje i dyskusje na temat wolnej miłości, czyli bezpruderyjnego seksu, bez małżeństwa, bez zahamowań i bez zobowiązań. To wtedy pojawił się obłudny termin „kobieta wyzwolona”. Wyzwolona od czego? Przede wszystkim od zasad. Trwa przez wiele lat walka o rozwody dla katolików, o śluby cywilne, prawne zrównanie konkubinatu z małżeństwem, o karę więzienia dla rodziców stosujących chłostę wobec własnych dzieci. O rozdział Kościoła od państwa, czyli faktyczne pozbawienie duchowieństwa wpływu na życie społeczne. Wszystkie te postulaty przedwojennych liberałów od ręki zrealizowała Polska Ludowa.


Prawdziwa lawina liberalizmu runęła na Polskę po roku 1989. Przedtem, w niektórych środowiskach „niezależnych 

intelektualistów” sporo mówiło się o rewolucji seksualnej, porównując jej znaczenie z… rewolucją październikową. Wdrażając nasze słynne przemiany ustrojowe, o rewolucji seksualnej już nie pisano, po prostu ją natychmiast wdrożono. Media i reklamy wypełnił kult pieniądza, siły i… seksu. Jednocześnie nastąpił gwałtowny zanik tematyki kulturalnej. Gazety przystosowane zostały do oglądania, w niewielkim tylko stopniu do czytania. Prezydent Wałęsa ogłosił, że w życiu nie przeczytał jednej książki, już nikt nie musiał się snobować na intelektualizm. Uczniowie pytani o obowiązkową lekturę szkolną, odpowiadali, że jeszcze nie było w telewizji takiego filmu.


Trwała liberalizacja pełną parą. Jeszcze Jaruzelski ogłosił, że wszystko jest dozwolone, co nie jest zakazane. Większość praw moralnych i cała obyczajowość nie jest prawnie skodyfikowana, więc nic tam nie jest formalnie zakazane. „Róbta co chceta” wołał do rzesz młodzieży pewien idol w czerwonych okularkach. Patriotyzm, „poryw szlachetnego serca” jak głosił jeden z kapłanów, przestawał obowiązywać. Można było wszystko, warunek – nie dać się złapać. Mężczyzna miał obowiązek być bogaty, kobieta musiała być piękna. (Dzisiaj moda skutecznie ją oszpeca wymyślnymi tatuażami i piercingiem). Kult pieniądza, seks, etos siły i władzy stały się najwyższymi wartościami. Potrzeby ducha jako głęboki anachronizm, zostały zepchnięte na margines. Wielka wolność, z ledwie zaznaczonym pozorem zasad, szła jak burza przez nasz kraj.


Wkrótce przyszły rezultaty. W społeczeństwie zaczęły krążyć głuche wieści o „złodziejskiej prywatyzacji”, o gigantycznej powszechnej korupcji, o całkowitej bezkarności wielkich malwersantów, przekupstwie sędziów, prokuratorów, posłów, senatorów, ministrów…  Modne ostatnio sejmowe komisje śledcze zdają się dostarczać dowodów na to, że głuche wieści są o wiele skromniejsze od rzeczywistości. Jednocześnie daje się zauważyć – bez wątpienia pochodna liberalizmu – zjawisko bardzo groźne: tylko małe złodziejstwo okrywa hańbą; wielkie nawet nie nazywane jest złodziejstwem, jest przekrętem, co najwyżej skokiem na kasę, nie powoduje infamii, a nawet budzi podziw. Przestępstwo w wielkim stylu, któremu towarzyszy często głośna akcja charytatywna, nie wywołuje społecznego potępienia. Zaczynają się bowiem organicznie przenikać korporacje przestępcze z instytucjami państwowymi i „klasą polityczną” czyli nową biurokratyczną „nomenklaturą”. Po jednym z sondaży ujawniono, że pół miliona chłopców w Polsce pragnie zostać gangsterami. To dowód, że media, film, serial, telenowela wykreowały nowego bohatera. Nie jest nim wynalazca, naukowiec, artysta, wielki społecznik, lecz zuchwały przestępca, który potrafi wywinąć się od kary.


Ostatnio w mediach otwarty został nowy front, zapewne jest to wynik wdrażania kolejnych idei liberalnych – przebiegająca pod hasłem walki o prawa, walka o przywileje dewiantów seksualnych. Odgrzano stare hasła sufrażystek rozpętując walkę o równouprawnienie kobiet wobec mężczyzn; może znów kobiety wrócą na traktory i do pracy w kopalniach?


Rzecz zrozumiała, całe to szaleństwo liberalizacji jest żałosne wobec już nie tysięcy, ale chyba dziesiątków tysięcy praw, przepisów, ustaw i zarządzeń, które ograniczają i krępują niemal każdy krok człowieka w słynnych państwach prawa. Nikt dzisiaj nie jest w stanie powiedzieć, ile i jakie kodeksy regulują nasze życie. Wobec funkcjonowania, co najmniej siedmiu, a może i więcej, rodzajów policji, każdy od oseska do matuzalema bez wątpienia podpada pod jakiś paragraf, jeśli da się złapać. Wszystko to bardziej ogranicza naszą wolność niż wroga okupacja, niż zniewolenie przez wrogie mocarstwo. Wszelako największym i najdotkliwszym narzędziem ograniczającym wolność jest bieda, która w najgorszych latach polskich przemian ustrojowych i gospodarczych – dotknęła 60 proc. narodu. Na jej likwidacji powinno się przede wszystkim koncentrować wysiłki państwa i twórczych sił społecznych, a nie na walce o szacunek dla damskich pośladków w reklamowych klipach, czy na legalizacji małżeństw homoseksualnych, albo przychylaniu nieba tym, którym i bez tego żyje się wystarczająco dobrze.

Sześć, albo osiem pocisków armatnich

Ksiądz Wrycza podczas służby jako kapelan w XVI Pomorskiej Dywizji Piechoty

 

W grudniu 1917 roku przybył do Chełmży, w charakterze wikarego, ksiądz Józef Wrycza. Młody duchowny natychmiast czynnie włączył się w nurt ruchu narodowego, który miał tutaj swoje tradycje.

 

Już w drugi dzień Bożego Narodzenia tegoż roku, powstało w mieście z jego inicjatywy Towarzystwo Młodzieży Polskiej z Antonim Feeserem jako prezesem. Towarzystwo stawia sobie za cel „kult czynu narodowego na miejsce dotychczasowego bezwładu i apatii w społeczeństwie polskim […] walkę o odbudowanie państwa polskiego […] wyrobienie silnego poczucia narodowej godności i jedności polskiej ze specyficznym kierunkiem i naciskiem przysposobienia bojowo-wojskowego poprzez odpowiednie ćwiczenia musztry pieszej polskiej, zaczerpniętej z podręczników drużyn strzeleckich w Krakowie”. Wykładano tu także historię Polski, jak też dzieje oręża polskiego. Uprawiano ćwiczenia gimnastyczne i gry sportowe, ćwiczono śpiew i marsze.

 

Wymienia się nazwiska sześciu współorganizatorów, z czego wynika, że musiała to być jednak organizacja liczna.

Rok 1918, w Niemczech trwa komunistyczna rewolucja. W końcu tego roku ogłoszono powstanie Państwa Polskiego. Ważą się losy Pomorza i innych ziem zaboru pruskiego. Wtedy to właśnie ksiądz Wrycza organizuje dużą imprezę o charakterze patriotyczno-polskim, z chorągwiami kościelnymi. Najpierw więc, po wiecu przedstawienie teatralne, z udziałem aktorów poznańskich i zabawa ludowa. Warto podkreślić związki Pomorza z Wielkopolską. 27 grudnia tego roku wybucha Powstanie Wielkopolskie.

 

Należy zauważyć, że już wtedy nastąpiło poważne ożywienie społeczeństwa polskiego miasta Chełmży. Landrat toruński w swym raporcie do prezydenta rejencji w Kwidzynie donosił, że polscy mieszkańcy Chełmży całkowicie przestali deklarować pieniądze na rzecz kolejnej pożyczki wojennej (Kriegsanleihe). Więcej, domagają się większych swobód narodowych oraz jawnie odnoszą się negatywnie do służby w wojsku niemieckim.

 

W całych Niemczech także i na Pomorzu powstają rewolucyjne rady. W Chełmży, powstaje Powiatowa Rada Ludowa, obejmując swym działaniem cały powiat toruński. Jej prezesem został Adam Czarliński z Zakrzewka. W skład władz rady wchodzi m.in. lekarz Stanisław Pilatowski (Piłatowski?) jako komisarz powiatowy, a także ksiądz wikary Józef Wrycza, formalnie jako skarbnik, ale chyba nie tylko, bo jest w mieście postacią znaną a przede wszystkim – ostrożnie określając – mającą wiele do powiedzenia. Niebezpiecznie mu się to przysłuży, ale o tym później.

 

W raporcie z dnia 22 października 1918 roku wspomniany landrat donosił swemu przełożonemu, iż – ludność niemiecka poważnie obawia się, że Toruń i cały powiat, a więc i Chełmża, zostaną włączone w granice powstającego państwa polskiego; natomiast Polacy „radują się z rozwoju wydarzeń i widzą już, że ich sny o «większej» (chyba wielkiej) Polsce się sprawdzają”.

 

Tu warto przytoczyć parę informacji o mieście Chełmży, najpierw z dawniejszych dziejów. Z zapisów historycznych mamy wiadomości o fatalnej opinii miasta. Chełmża – pisze o tym Karol Szajnocha – gdzie bandytyzm niemiecki był tak rozwinięty, że sądy skazywały do 17 morderców rocznie, nie licząc tych, którzy po dokonaniu zbrodni zbiegli (zob. Jadwiga i Jagiełło, rozdz. Teutonizm).

 

Przed I wojną światową Chełmża liczyła 12 tysięcy mieszkańców. W tym Polacy stanowili 80 proc., Niemcy 18,55 proc., Żydzi 1,5 proc. Podczas wojny liczba ludności zmniejszyła się do 10 048. W tym 5 835 kobiet i 4 213 mężczyzn. Tę wielką przewagę kobiet spowodowała przede wszystkim wojna, mężczyźni zostali zmobilizowani i byli na froncie. W czasie trwania działań wojennych poległo 136 mieszkańców miasta. Setka z nich to katolicy, zapewne w większości byli to Polacy, 34 ewangelików, a więc chyba Niemców, oraz 2 Żydów. To by odpowiadało ówczesnemu przekrojowi narodowościowemu miasta.

 

W Chełmży były trzy cegielnie, gazowania, cukrowania – powiadano, że największa w Europie – fabryka papy, 361 warsztatów rzemieślniczych, jeden „zakład łatania obuwia” (!), sklep z margaryną, wytwórnia szczotek, apteka, gabinet dentystyczny, atelier fotograficzne, kino, no i oczywiście banki, w liczbie czterech. Oraz dwadzieścia dziewięć (!) restauracji czyli po prostu szynków, co mogło mieć związek z tak wielką liczbą przestępstw.

 

W mieście kwaterowała ponad setka wojskowych, zapewne jako strażnicy rosyjskich jeńców wojennych, których było tu 319. Z braku siły roboczej w Prusach zatrudniano w fabrykach nie tylko młodzież szkolną, ale także wojennych jeńców rosyjskich. Co interesujące – wielu z nich zakwaterowanych było w domach prywatnych, w pobliżu miejsca zatrudnienia. Niektórzy wykształceni, a byli wśród nich i artyści, tańcem i śpiewem uświetniali lokalne święta i imprezy kulturalne. Zwłaszcza dużym wzięciem cieszyli się rosyjscy śpiewacy. Warto przypomnieć, że była to dopiero I wojna światowa. Wielkie, nieludzkie zdziczenie w traktowaniu jeńców, zwłaszcza rosyjskich, podczas II wojny światowej przez Niemców wywołała dopiero ideologia Herrenvolku. Niemcy w całym XIX wieku mieli jeszcze w Europie opinię narodu wielce kulturalnego.

 

Warto, na marginesie niejako, zauważyć, że wypraktykowany podczas I wojny światowej wynalazek zatrudniania jeńców został „twórczo” rozwinięty, i masowo korzystali z pracy, przywożonych z krajów podbitych tzw. Zwangarbeiterów, czyli pracy niewolniczej, zarówno ludności cywilnej krajów okupowanych, jak i jeńców wojennych.  

 

Funkcjonowały w Chełmży takie polskie organizacje jak: Straż Bezpieczeństwa, zawiązana w listopadzie 1918 roku. Straż Ludowa, Towarzystwo Wojackie „Jedność”, Towarzystwo Młodzieży Polskiej i Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Gromadzono broń, uczono młodych mężczyzn sposobów posługiwania się nią. Prawdopodobnie później organizacje te weszły pod koniec roku 1918 w skład Organizacji Wojskowej Pomorza. Na gruncie chełmżyńskim jej liderami i kierownikami byli m.in. Stanisław Michalski, Bolesław Dzięgielewski i ksiądz wikary Józef Wrycza. Były też i organizacje mieszane, polsko-niemieckie, jak wspomniana rewolucyjna Rada Robotniczo-Żołnierska.

 

Warto przypomnieć: dogasała wojna, ujawniały się ambicje i dążenia niepodległościowe Polaków, zwłaszcza młodzieży, wychowywanej w duchu patriotycznym, w pewności, że państwo polskie powstanie, jednakże w tym nie do końca rozpoznanym, niebezpiecznym zamieszaniu, trzeba o nie walczyć choćby z bronią w ręku. Młodzieńcze podchody i zabawy, zmieniły się w zdecydowaną gotowość podjęcia walki zbrojnej.

 

Trzeba sobie zdać sprawę z atmosfery i nastrojów, jakie się wówczas wytworzyły. W Niemczech trwała rewolucja (typu bolszewickiego) aparat państwowy był w dużej mierze sparaliżowany, do tego przez mobilizację kolejnych roczników osłabiony kadrowo. Sprzyjało to poczynaniom Polaków, którzy sięgali po radykalne środki, organizowali się na rzecz przyłączenia ziem zaboru pruskiego do Polski.

 

Organizowali się również Niemcy, z niepokojem obserwując działania Polaków. W święto Matki Boskiej Gromnicznej, 2 lutego 1919 roku, miało się odbyć uroczyste powitanie wracających z wojny ocalałych i teraz zdemobilizowanych żołnierzy. Zachowała się relacja z konspiracyjnego spotkania, na które Wrycza wrócił z Poznania z prezentem dla organizacji – sztandarem. Rozwinął go i uklęknąwszy ucałował. Po nim mogli pozostali zbliżyć się i uczynić to samo (wspomina o tym Jan Marszałek w tomie II pracy pt. Wojna, heroizm i zbrodnia). Ten sztandar miał być uroczyście poświęcony właśnie w święto Matki Boskiej Gromnicznej.

 

Niemcy uznali, że uroczystości planowane przez Polaków mogą stać się sygnałem do rozpoczęcia walki zbrojnej. Ich zdaniem, Chełmża na przełomie lat 1918-1919 stała się najważniejszym punktem agitacyjnym (Agitationsstützpunkt), na obszarze rozciągającym się między Toruniem, Bydgoszczą, Chełmnem i Grudziądzem. Chełmża leży w centralnym punkcie tego obszaru. Bez wątpienia działalność księdza Wryczy wywarła wpływ na nastroje Polaków. Trwało wszak powstanie w Wielkopolsce, o sukcesach którego tutaj wiedziano, atmosfera się udzielała co – rzecz naturalna – dodawało otuchy.

 

Zapobiegliwi Niemcy powiadomili o sytuacji Grenzschutz w Gdańsku, gdzie podjęto decyzję, aby ten zapalny punkt spacyfikować, jeszcze zanim dojdzie do wybuchu. Cztery dni przed Gromniczną, 28 stycznia 1919, w okolicy Pluskowęs pojawił się, sprowadzony z Gdańska, Grenzschutz w sile 300 żołnierzy piechoty i szwadronu kawalerii; razem około pięciuset uzbrojonych ludzi. Pacyfikacyjną misję wzmocniono także dwoma działonami artylerii. Dowodził tą siłą były Oberleutnant Gerhard Rossbach, do niedawna organizator Freikorpsów Rossbach złożonych z wszelkiej zbieraniny zdemobilizowanych wojskowych, którym jeszcze nie zbrzydła wojaczka i nie uwierzyli w przegraną Niemiec w wielkiej wojnie narodów. Trzeba tu powiedzieć, iż oddział pod nazwą Freikorps Rossbach tłumił aspiracje wolnościowe Łotwy. Niezadługo miał brać udział w tłumieniu kolejnego powstania śląskiego i niechlubnie wsławić się tym, że poddających się Polaków po prostu mordował. Na jaw wyszło to, rzecz jasna, znacznie później.

 

Do miasta ruszył samochodem dowódca ekspedycji z adiutantem i dwoma żołnierzami ochrony, celem przekazania ultimatum i uzgodnienia szczegółów wkroczenia oddziału do miasta. Władze Chełmży wiedziały co to oznacza. Zdecydowanie odmówiły zgody na rozlokowanie oddziału w mieście. Funkcjonująca tu niemiecko-polska Rada Robotnicza i Żołnierska, przestrzegała przed podjęciem jakiejkolwiek akcji zbrojnej, uważając – najzupełniej słusznie – że krok taki tylko zaostrzy napięcia między Polakami a Niemcami. Nie odniosło to skutku. Dowództwo 17. Korpusu Armijnego Grentzschutzu nie uznało tego argumentu.

 

Zebrany przed ratuszem tłum przejął samochód, rozbroił eskortę, samego Rossbacha sponiewierał, zerwał mu oficerskie dystynkcje. Upokorzony Prusak, mocno zadraśnięty na swym oficerskim honorze, musiał uciekać z ratusza chyłkiem, tylnym wyjściem.

 

Wkrótce władze miasta zreflektowały się i przejętym po poruczniku samochodem wysłały doń delegację na rokowania. Obrażony Prusak, nie chciał z nimi rozmawiać. Na jego rozkaz piechota ruszyła ku miastu. Jednak przed rogatkami została ostrzelana z broni maszynowej przez jakąś grupę, która zajęła pozycję na nowym cmentarzu. 

Grentzschutz też odpowiedział ogniem. 

 

Na cmentarzu pojawił się ksiądz Tomasz Fryntkowski z krzyżem w ręku, wezwał do wycofania się, jako że przewaga nacierających nie rokowała sukcesu. Oddział błyskawicznie rozpierzchł się, jakby tylko na to oczekiwał. Ani po jednej, ani po drugiej stronie nie było ofiar, nawet nie było rannych. Może to nasuwać przypuszczenie, że incydent został zainscenizowany przez Grentzschutz, aby uzasadnić zaatakowanie miasta. Na szosie pokazał się samochód z parlamentariuszami jadącymi na rokowania z atakującymi. Został ostrzelany z karabinu maszynowego. Zginął szofer Szczypiorski.

 

Na miasto zaczęły padać pociski artyleryjskie. Jeden z ośmiu – niektórzy twierdzą, że sześciu – wystrzelonych pocisków trafił w szpital. Zginęło kilka osób w tym nieletni chłopiec, uczeń miejscowej szkoły.

Po zajęciu miasta, natychmiast rozpoczęły się aresztowania i represje. Były wypadki strzelania do Polaków z domów tutejszych Niemców. Jak ustalono, strzelano z domu rzeźnika Wintera, kupców Schneidera, Nanzera, Wahlego. Pisały o tym nawet gazety niemieckie.

 

Polacy byli traktowani jak przestępcy, kopano ich i spychano z chodników niczym psy. Bito po twarzy za rozmawianie po polsku. Gorączkowo poszukiwano broni, zwłaszcza owych dwóch karabinów maszynowych, z których strzelano na cmentarzu. Zrujnowano kilka nagrobków i grobowców, w tym rodziny Hulewiczów, w grobowcu Kalksteinów rozbito osiem trumien. Niczego nie znaleziono.

 

Uwięziono księdza Wryczę i lekarza Pilatowskiego, jako domniemanych przywódców powstania. Doraźny sąd polowy Rossbacha skazał księdza Wryczę na karę śmierci.

 

Na szczęście w sprawę włączyła się państwowa prokuratura, która wszczęła śledztwo, po czym z dużym namysłem sporządzała akt oskarżenia. Wobec czego wyroku na razie nie wykonywano. Podczas śledztwa wyszło na jaw, że Polacy w ogóle nie strzelali, a oskarżania o to, były pretekstem do aresztowań, rewizji i bicia. Szykanom nie było końca.

W archiwach zachował się akt oskarżenia przeciwko księdzu Wryczy i doktorowi Pilatowskiemu. Przebiegu procesu nie znamy. Został sporządzony akt oskarżenia, ale procesu prawdopodobnie w ogóle nie było, zapewne ze względu na sytuację polityczną, w jakiej znalazły się Niemcy.

 

Wypadki w Chełmży to grudzień roku 1918 i styczeń 1919. Państwo pruskie w rozpadzie, ale administracja i sądy jeszcze działają, wszelako już nie z tak sprawnie jak dotychczas, ale działają. Ksiądz Wrycza był więziony prawie pół roku, w areszcie sądowym twierdzy grudziądzkiej. Doktor Pilatowski także, i on posiedzi jeszcze dłużej.

 

W publikacjach traktujących o zajściach w Chełmży – niektórzy nazywają je powstaniem – jest sporo rozbieżności. Podobno ksiądz Wrycza został zwolniony z więzienia na skutek interwencji organizacji polskich. Zapewne takie zabiegi były. Ale Polskie organizacje jeszcze długo mogłyby czynić starania bezskutecznie, gdyby sami Niemcy nie zwrócili się o ułaskawienie księdza. Nie była to wspaniałomyślność, raczej trzeźwa kalkulacja. Ustalano linię graniczną. Nie było wiadomo, po której stronie granicy znajdzie się miasto. Wielu Niemców decydowało się na pozostanie na terytorium Polski, bo – jak ogólnie mniemano – Polska długo się nie utrzyma i władza pruska tutaj powróci… Ale trzeba będzie ten okres jakoś przetrwać. Natomiast wykonanie kary śmierci na młodym polskim księdzu, mogłoby wywołać napięcia, które sprawiłyby, pozostałym tu Niemcom znaczne kłopoty. Poza tym, tak drastyczny krok ze strony niemieckiej na pewno spowodowałby duże trudności w stosunkach z polskimi władzami, które na tym terytorium powstaną.

 

Wryczę zwolniono z więzienia. Wrócił witany jak bohater do Chełmży, w której jeszcze panował Grentzschutz. Prawdopodobnie w obawie przed prowokacją ze strony Prusaków, poradzono mu, by usunął się z miasta. Przedostał się do Wielkopolski, gdzie dołączył do sił powstańczych.

 

Powstanie Wielkopolskie wybuchło 27 grudnia 1918, a zakończone zostało rozejmem w Trewirze 16 lutego 1919 roku. Ksiądz Wrycza stanął w Wielkopolsce, właściwie po zakończeniu działań powstańczych. Nie znaczy to, że było już tam bezpiecznie i spokojne. Niemcy nie przestrzegali rozejmu a utarczki, zwłaszcza w strefie granicznej, zdarzały się aż do 28 czerwca, kiedy to zaczął obowiązywać podpisany w Wersalu traktat pokojowy.

 

Wojska Frontu Pomorskiego pod dowództwem gen. Józefa Hallera, po zajęciu Torunia, zajmują następne miejscowości. Na ich szlaku leży Chełmża. Mieszkańcy mają pewność, że wśród wojaków będzie ksiądz Wrycza. I był, jako kapelan XVI Pomorskiej Dywizji Piechoty, bodajże w stopniu kapitana.

 

„O godzinie 6 rano stawiła się przy krzyżu, u wylotu szosy toruńskiej, Rada Ludowa, duchowieństwo i poważne grono starszych obywateli miasta, a za chwilę odezwały się w zmroku porannym dźwięki hymnu Jeszcze Polska nie zginęła i wreszcie ukazują się pierwsze szeregi wojska z dowódcą p. majorem Sowińskim na wspaniałym siwku, ks. kapelanem Wryczą, porucznikami Siudowskim i Piskorskim, i innymi na czele. Po zbliżeniu się wojska do krzyża wypowiedział stłumionym przez wzruszenie głosem, serdeczne słowa powitania ks. Tomasz Fryntkowski, ofiarowując jednocześnie dowódcy chleb i sól. Po krótkim podziękowaniu ruszono na rynek, na którym nastąpił właściwy akt przyjęcia”.

Przemówienie powitalne na rynku w Chełmży wygłosił prezes Polskiej Rady Ludowej, Walenty Bilski, po czym przy aplauzie zgromadzonych wywieszono na ratuszu polską chorągiew. Ten symboliczny akt był kulminacyjnym punktem uroczystości przejścia Chełmży pod władztwo Polski.

 

Leon Litkowski, uczestnik wydarzeń w Chełmży z roku 1917, w relacji opublikowanej w roku 1969 stwierdza, że Wrycza w dniu 21 stycznia 1920 roku wkroczył do Chełmży z oddziałem wojska polskiego. A więc jest to fakt bezsporny.

 

Jan Tetter

wysz

 

 

Ks. Józef Wrycza po wyjściu z więzienia

 

PS. Krótkie curriculum vitae księdza kanonika Józefa Wryczy. Urodził się w miasteczku Zblewo na Kociewiu w roku 1884. Ukończył Collegium Marianum w Pelplinie, gimnazjum w Chełmnie, maturę zdawał w Wejherowie. Odbył studia teologiczne w Wyższym Seminarium Duchownym w Pelplinie, gdzie przyjął święcenia kapłańskie w roku 1908. Był wikarym m.in. w Jastarni, Żarnowcu, Chełmży. Wstąpił do służby wojskowej jako kapelan w XVI Pomorskiej Dywizji Piechoty. W 1920 roku brał udział w wyprawie kijowskiej i bitwie warszawskiej. Dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Wojnę kończył w randze podpułkownika. Zmarł w Tucholi w roku 1961. Pośmiertnie awansowany do stopnia generała brygady.

JT

 

Autor artykułu przygotowuje książkę dotyczącą życia i działalności księdza Józefa Wryczy. Publikacja ukaże się w najbliższym czasie i będzie nosić tytuł: Kapelan naszej ziemi.