Stefan Truszczyński

Kania dżdżu łaknie
Dorota Kania to nominacja trafiona. Tak uważam. Ostra i pracowita redaktorka-prezeska jeździ teraz po Polsce i szuka. Chodzi o dziennikarzy nadających się na redaktorów naczelnych regionalnych gazet, odkupionej od Niemców Polska Press.
Potrzeba szesnastu. Odkupił Obajtek. Niemcy sprzedali, bo cały biznes przestał się im opłacać. Patriotycznie nastawieni cieszą się, że wreszcie „polskie jest polskie”, a wierzący w Europę wrzeszczą, że to zamach na wolność słowa.

Oczywiście Polska Press będzie teraz bardziej PiS-owska, tak jak przedtem była PO-wska. Od ostrej krytyki Niemców było wara, a niektóre – szczególnie felietonistki – były nawet zajadłe wobec Kaczyńskiego, Morawieckiego i całej Zjednoczonej Prawicy. Prawica już nie tak zjednoczona, ci zza Odry sprzedali know-how, ale bez majątku budynkowo-materialnego. Ludzi pozostawili w strachu i rozterce. Trzeba to wszystko budować. Reporterka i publicystka Kania to teraz potężna Kadrowa. Kluczem do sukcesu, jeśli gazety Polska Press mają nie stać się partyjnymi biuletynami propagandowymi, jest właściwy dobór redaktorów naczelnych.
Pod koniec niemieckiej władzy było już finansowo krucho. Ludzie pozostawieni w pracy cieszą się, że w ogóle ją mają. Ale zarobki są nadal niskie. Obiecanki ORLENU mówią o polepszeniu sytuacji dopiero z końcem roku. Trzeba więc zacisnąć zęby i czekać. Na ocenę jakości może jeszcze za wcześnie. Nowi kierownicy gazet dopiero się instalują. Ale mija tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Jak więc będzie pod PiS-owsko-Obajtkowsko-Kaniowskim berłem, przekonamy się już każdego dnia wraz z ukazywaniem się codziennych gazet.
Pani prezes, właściwie jedna z prezesów Polska Press, deklaruje, że będzie walczyć o niezależność i dbać o ambitnych i sprawiedliwych. Wszyscy przecież wiedzą, że sukces zależeć będzie od poczytności, po prostu kupowania, płacenia po te 3,30 czy 3,50. A ludzie mowy-trawy kupować nie będą. Konkurencja medialna jest potężna. Na razie wyniki (kilkunastotysięczne nakłady) są skromniutkie.
Dorota Kania łaknie czytelników, klientów produktu wydawnictwa. Znajdą się, gdy ludzie tu piszący i redagujący będą wykonywać dobrze swój zawód, gdy zbliżą się przynajmniej do zasad WOLNOŚCI SŁOWA, obiektywizmu politycznego, gdy nie będą się bać w dokładaniu starań o rzetelność w dokumentowaniu i pisaniu. Oby!
Dotychczasowe nominacje na redaktorów naczelnych nie napawają jednak optymizmem. Energiczna kobieta walczy z wieloma naciskami – partii, związków zawodowych, weteranów „Solidarności” i NZS-u.
W poprzednim wcieleniu wśród gazet Polska Press wyróżniał się „Dziennik Bałtycki”. Teraz chyba tak pozostanie, choć po ostrych bojach w Gdańsku, wybrano naczelnym publicystę ekonomicznego z zawodowym epizodem w „Gazecie Wyborczej”. Pierwsze komunikaty nie podawały tego szczegółu, ale potem uznano, że to można wygrać jako dowód pluralizmu i jest to w CV. Sytuacja w dzienniku jest o tyle łatwiejsza dla nowego kierownictwa, że jeszcze pod koniec niemieckiej gry pozbyto się najbardziej ostrych przeciwników PiS-u. Zresztą dziennikarzy zawodowo dobrych. Służyli z zaangażowaniem Platformie, a jednak dostali kopa. To dobry przykład dla wszystkich nadgorliwych. Myślę, że „Dziennik Bałtycki” sobie poradzi. Całe nasze Wybrzeże, cała gospodarka morska, zniszczony przemysł okrętowy, wyprzedana flota, klęska rybołówstwa – to niezwykle ważne nie tylko dla Wybrzeża, ale i dla całej Polski, tematy.
Powstrzymam się od cenzurowania nowo nominowanych szczęśliwców. Choć aż korci, by napisać przynajmniej o kilku z nich, którzy nie mają nazwisk, dorobku i rokują jak najgorzej. Przyjdzie na to czas.
Chciałbym bardzo uwierzyć pani prezes Dorocie Kani, że będzie czynić tak, jak to zapowiada. Jest taka szansa, bo obecna ważna decydentka kiedyś, gdy zaczynała, zrobiła to bojowo. W Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich pamiętają, jak zapewniono jej pomoc na leczenie, gdy jako debiutantka-reporterka udała się odważnie do cygańskiego obozu na jeden z pierwszych reportaży. Była najwyraźniej dociekliwa, a może nawet ostra w zadawaniu pytań cygańskim matronom. Skończyło się to na dotkliwym pobiciu. Dziś mamy oczywiście kulturalne obyczaje (…szczególnie w Internecie) i na pewno nic podobnego się nie wydarzy. Mam też nadzieję, że Pani Kania nie zmiękła.
Rządzący zawsze chcą rządzić również mediami. Rządzący mianują, zatwierdzają. Z jednej strony chcą być czytani i oglądani, a z drugiej muszą dopuścić do krytyki samych siebie. Jak to wszystko pogodzić.
Otóż pierwsza rzecz to wybór właściwych ludzi, którzy wybierać będą najważniejsze tematy, dokumentować wnikliwie i osądzać sprawiedliwie.
Ponieważ jestem już dość stary, a przez 55 lat jeździłem po Polsce, słuchałem, fotografowałem, nagrywałem i filmowałem – zebrało mi się w głowie sporo tego. Nadal zresztą staram się ruszać. Podzielę się tą wiedzą chętnie. Stąd pomysł, by sprawy ważne, aktualne, a także czekające od lat na nagłośnienie, rozważenie, czasem wręcz zaalarmowanie – wypisać, zaaprobować do podjęcia właśnie przez regionalne media.
No, to polećmy przez Polskę…

Zacznijmy od spraw morskich, pomorskich.
Wypada od przekopu Mierzei Wiślanej. Ważne to i potrzebne. Ale sukces jeszcze daleko. Uporano się już prawie z Mierzeją. Droga rzeką do Elbląga też nie będzie problemem, ale tor wodny przez bardzo płytki Zalew (1,60-1,80 m) i grubą warstwę mułu to będzie wymagało budowy murów oporowych. Dużo się o tym wszystkim pisze, ale byle jak. Przeciwnicy straszą, zwolennicy lekceważą, np. powstanie murów oporowych ochraniających pięcio-siedmiometrowej głębokości tor. Nigdzie nie czytałem o wierceniach głębokościowych pod tymi murami zaporowymi, a muszą one być wykonane do kilkudziesięciometrowych głębokości. Ciekawe też, jak będzie wyglądało skrzyżowanie dróg wodnych wzdłuż i wszerz Zalewu.
Przenieśmy się do Gdańska…
Skrzypią historyczne dźwigi Stoczni Gdańskiej. Ocalały – warto gwoli sprawiedliwości wspomnieć – że jednak również dzięki prezydentowi Pawłowi Adamowiczowi. Czy jednak rzeczywiście to jest wszystko, co można zrobić dla ongiś potężnego zakładu zwanego pieszczotliwie „kolebką”. Zdruzgotanych nadziei, oszukanej potem klasy. Obok są byłe stocznie Północna i Remontowa. Te udało się, póki co uratować. Ale odszedł niestety ich wspaniały prezes – dyrektor. Ktoś powinien śledzić losy tego holdingu, tak ważnego, niemal każdego dnia.
Idźmy na północ. Do Sopotu.
Niekompetencja przy budowie mariny powoduje zawirowania fal i wymywanie piasku sprzed plaży na południe od mola. Przedtem fala swobodnie przepływała pod przepuszczającą je odnogą. Co dalej z odpowiedzialnością – za przestępstwa świńskiej „zatoki świń” –prominentów w pedofilskich zabawach.
Sopot ma wspaniałą Łysą Górę, ale zniszczono znajdującą się za nią skocznię narciarską i tor saneczkowy. Sopot był częścią miasta Gdańska. Nie trzeba już dziś tej prawdy się obawiać.
Historia unikalnych sopockich kamienic, willi. To tematy czekające na podjęcie.
Historię kamienic podjęła Gdynia. Jednak to przepiękne miasto pod wodzą bardzo ambitnej władzy ma kilka paskudnych grzechów. Może i największym jest zniszczenie przed wielu laty świetnego ongiś obiektu basenowo hotelowego na Redłowskiej Polance. Może ktoś się pokusi by opisać to, co tam się od kilku lat dzieje. A także zająć się gdyńskimi „działami Navarrony” na wzgórzach nad Polanką. To unikalne militarne zabytki. Jedno z ogromnych dział, które miały strzec Zatoki – już spadło ze skarpy. Wstyd Panie Prezydencie.
Może ktoś w końcu naprawdę przypomni zasługi wspaniałego kapłana – proboszcza Hilarego Jastaka, który w sierpniu 1980 pierwszy poszedł do stoczniowców. Ma dziś mizerny pomniczek na ul. Władysława IV.
Podobnie smutno jest z pomnikiem Eugeniusza Kwiatkowskiego – stoi przyparty do muru gmaszyska na ulicy 10 Lutego – jak stróż a nie twórca Gdyni.
A teraz Hel… Marniejące wspaniale tereny po wojsku. Około 80 hektarów. Porzucony Port Wojenny. Skandal. Brak pomysłów i decyzji w sprawie ogromnych budynków po halach produkcyjnych zakładów rybnych.
Wreszcie niemieckie wraki… „Franken” i miliony mazutu na głębokości 70 metrów zaledwie 9 kilometrów od cypla. Kiedyś to wszystko zanieczyści, zniszczy Zatokę Gdańską. Dalej U-Boot VIIC. Zaledwie 1 kilometr od brzegu, na wysokości historycznego punktu świetlnego – Góra Szwedów. Kompletny, nieuszkodzony, unikalny. Mijają dziesięciolecia, a nikt tym nie chce się zająć.
Niemcy, Rosjanie postawili na swoim i przeprowadzili Nord Stream 2. Niech „za to” oczyszczą Bałtyk z pirytu, „Frankena” i innych groźnych podwodnych składowisk.
Na Zachodzie od trzydziestu lat bez zmian. A nawet coraz gorzej. Afery środkowego Wybrzeża – niewyjaśnione (Pan Gawłowski uśmiecha się!). PŻM, podobnie jak PLO – zniszczone. Stocznia (b. Warskiego) zniszczona. Stępka pod szumnie zapowiadaną jednostką, rdzewieje od lat. Pokażmy ludzi za to odpowiedzialnych.
W całym kraju buduje się tysiące kilometrów wspaniałych dróg. Ale ich poszerzanie to zabieranie rolnikom ziemi, domostw. Oni to rozumieją. Nie zgadzają się natomiast na to, jak się z nimi postępuje. Reporterzy regionalni powinni przedstawiać tragedię ludzi, którym za zniszczony dorobek życia płaci się niewspółmiernie mało i to z opóźnieniami nie dającymi szans na odbudowę gospodarstwa, inwentarza. Niech ktoś opisze, jak zniszczono np. mleczną hodowlę Państwa Bluszczów pod Płońskiem. Drogowcy są bezkarni. Zadośćuczynienie poprzedzające rugowanie na potrzeby dróg i autostrad to obowiązek nie łaska pańska, wypinających piersi po każdym kilometrze na medale.
Obiecanki z retencją. Krok po kroku należy pokazać, jak niewykorzystana woda z rzek, zamiast do morza powinna być odprowadzana kanałami do sztucznych zbiorników. Byłyby zapasy na suszę, a nie powodzie.
Chcemy zbudować gigantyczny port lotniczy i wielki węzeł kolejowy. A co z Puszczą Bolimowską, jej zabytkami (30 unikalnych kościołów)?
Łódź będzie miała połączenie z dworcami – wspaniale. Ale co z zabudową pustych łódzkich przestrzeni? Twórca Camerimage, Marek Żydowicz, sprowadził do miasta wybitnych amerykańskich architektów – potomków b. mieszkańców, którzy wyemigrowali do USA. Ich ofertę zaprojektowania wspaniałego śródmieścia – zmarnowano. Festiwal Żydowicza kupiła Bydgoszcz. Tam zresztą koncentrują się na walce z Toruniem zamiast angażować fachowców, którzy by krytycznie analizowali koncepcje nowo budowanych mostów.
Bydgoszcz ma historyczne, wspaniałe tradycje sportów rzecznych, ale wody nie potrafi wykorzystać.
Podobnie jak Wrocław. Tam dopiero mógłby być raj dla wodniaków śródlądowych, ale panuje flauta. Woda jest natomiast w kilku podziemnych piętrach pod dworcem. Wszystko tam głęboko zalane. A może i zaminowane od wojny. Szukano nadaremnie złotego pociągu, a niewyjaśniona tajemnica jest w Śródmieściu.
Niedaleko jest Wałbrzych.
Zasypane kopalnie, zabite dechami obiekty przemysłowe. Marnotrawstwo. Obojętność. Nieudolność gospodarcza. Brak planów. Zgroza.
Dalej na południe dziesiątki marniejących, niegdyś pięknych zameczków, pałaców i domów zabytkowych. Tematów nie brak, tylko trzeba ruszyć d…
Kielce, Radom, sprzedały już wszystko, co się dało. Lublin i Zagłębie Węglowe – „Bogdanka”, Stefanów to skarb i nowoczesność. Kopalnie czyściutkie, taśmociągi obudowane i wielkie jeszcze połacie węgla, ciągnące się aż pod ukraińską granicę. Zauważyli to Australijczycy i walczą o prawo do wydobycia, argumentując, że to on badali zasoby. Pomagał im ponoć były prezes. Niezdecydowanie – a może gorzej ze strony dysponentów zasobami w centrali – to niebezpieczna gra, która może doprowadzić do uszczuplenia zysków z węgla. Idzie walka kto zbuduje nowy szyb w Stefanowie, niedaleko pól, gdzie ginęli nasi żołnierze w 1920 roku.
Reporterzy Polska Press odwiedźcie Cyców.
Reporterzy południowej Polski, zainteresujcie się wyciekającą ropą w Gorlicach, byłą cementownią w Chełmnie.
Zainteresujcie się bezprawiem w Ciechanowie, gdzie starostwo olewa jawnie decyzje wojewody, gdzie wyrzuca się z pracy wspaniałych ludzi a lansuje miernotę. Zapytajcie posłów, senatorów, dlaczego nie reagują. Tu ich wybrano, ale ich interesują wyłącznie partyjne układy i utrzymanie się przy żłobie.
Pani Doroto, przed Panią wielka szansa. Proszę szukać właściwych ludzi. Tchórzy u nas dostatek. Leni jeszcze więcej…
Głuche radio
Ślepy telewizor i głuche radio – dobrana para.
Ale się porobiło!
*
Siedzę w kącie dużego pokoju u Pani Zofii Eichler w domy przy ulicy Piwnej w Warszawie. Na stancji, student Polonistyki. Siedzę z otwartą gębą i słucham. Jeszcze rządzi Gomułka, ale Gierek już się czai. Peroruje guru tych spotkań Stefan Bratkowski. Wtedy number one publicystyki. Dookoła dużego ciężkiego stołu mecenas Tadeusz de Virion – wielka postać i fizycznie i wśród członków palestry, Jerzy Zieleński – popularny wówczas pisarz dziennika podróżnik, Gustaw Holoubek – aktor obezwładniający, Juliusz Owicki – dyrektor Teatru Polskiego Radia podobnie jak mecenas o szlachetnych rysach i wysokiej posturze (b.z. – to skrót wyróżniający byłych ziemian). I jeszcze kilku innych radiowców, publicystów, krytyków sztuki, dziennikarzy. Prawdziwa elita.
Wówczas jeszcze telewizja nie rządziła. Pracować w Polskim Radiu to było szczególne wyróżnienie. Gdyby namalować poczet tych ludzi zaczynając od Witolda Hulewicza twórcy radia z wileńskim rodowodem, kontynuując poczet odważnych i wiernych powołaniu, tych na przykład którzy zostali w studio warszawskim aż do wtargnięcia tam niemieckich żołdaków: Edmunda Rudnickiego, Władysława Szpilmana, Jeremiego Przybory, Jerzego Wasowskiego. Trzeba też umieścić wśród portretów wybitnych radiowców z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Dziś Polskie Radio, które osiągnęło dno słuchalności (5 proc. – Jedynka, 3 proc. – Trójka) nie pamięta już o Hulewiczu. Cwałując przez decydenckie stołki i kierownicze stołeczki ludzie mierni, bierni ale oczywiście wierni zawsze aktualnym dysponentom, zapominają o mistrzach dawnych lat. Prezesi zmieniają się jak w kalejdoskopie i uciekają jak ci w ’39, gdy hordy teutońskie zbliżały się do Warszawy i pierwsi wywiali najważniejsi. Teraz tych z góry wyrzuca bezkompromisowo, mailem lub smsem partyjna łapa nie licząc się z opinią społeczną i popularnością wśród słuchaczy. Murzyn zrobił swoje, murzyn niech sobie pójdzie precz: „tyle jest teraz możliwości, jeśli zawodnik jest dobry to się przebije i jeszcze lepiej zarobi”. Nic to, że firma straci. Czołowe radia komercyjne w Polsce osiągają 25-15 proc. słuchalności. Nowy prezes-prezeska ma miotłę więc wymiata.
Po co radiu elegancja Tadeusza Sznuka, jego wiedza i kultura wrodzona. Po co lekkość żartu Wojciecha Manna, dociekliwość autorów reportaży z redakcji byłej szefowej Piłatowskiej.
Moloch przy Malczewskiego to wielkie gmaszysko. Więziono w jego piwnicach politycznych męczenników. Przez redakcyjne pokoje i studia przechodzili liczni dziennikarze i technicy. Tu powstało tysiące audycji, słuchowisk, akcji społecznych, śledzonych przez miliony słuchaczy. Najwybitniejsi z polskich aktorów zawsze podkreślali: kocham Polskie Radio! Właśnie samym głosem ale ułożonym i zawodowo prowadzonym można uzyskać więcej niż dosłownością obrazka, nawet podkolorowanego.
„Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma” śpiewa umiłowana blondyna polskiej piosenki.
A radiowcy są?
Oczywiście to normalne, że młodzi napierają. Ale nie ma hop-siup. Trzeba popracować, poćwiczyć. Ważne, by było od kogo się uczyć.
Kiedyś na straży w Polskim Radiu stał ogromny facet, który w dodatku sam lektorzył. Miał warunki – bo prawie dwa metry wzrostu, silny głos i naturalny spokój mistrza. Zdobyć kartę mikrofonową było trudno.
Dziś polityczny telefon uwalnia od konieczności poddawania się tej próbie. Ci, którzy mają występować w radiu i telewizji nie muszą przechodzić żadnych egzaminów. Włażą po prostu do studia, jak ciężarne, bez kolejki. Rezultat – słychać. A w telewizyjnym lufciku nawet widać. Dobrze, że nie ma kanału węchowego – bo byłoby i czuć.
Witolda Hulewicza tak jak i Janusza Kusocińskiego, mistrzów w swoich dziedzinach można znaleźć wśród grobów pomordowanych w Palmirach. Gdyby choć trochę wzorowano się na radiowych mistrzach z tamtych lat komercyjne stacje przepełnione reklamowym wrzaskiem byłyby gdzieś bardzo daleko w rankingu słuchalności. Redaktorzy „jedynki”, „dwójki”, „trójki” chodziliby dumni i weseli.
Gmachy radiowe i telewizyjne są gabarytowo przeogromne. Ale to dziś puste gmaszyska. Przemykają tam z papierkami przestraszeni ludzie, bo nikt nie zna ani dnia ani godziny. Oczywiście te instytucje trwać będą i powinny pełnić ważne funkcje. Powinny być rzecznikiem obywateli. Niestety wyrwano im serce.
* *
Cienie zapomnianych przodków. Jerzy Waldorff zajął się Powązkami. Słusznie przewidywał, że jego łatwość narracyjna, tubalny głos i gęstość słowa nie będą doceniane przez zwolenników Zenka. Bohdan Tomaszewski mówiłby nam długo jeszcze o Agnieszce Radwańskiej a teraz mądrze wprowadzałby nową mistrzynię kortu Igę Świątek (pierwszy wywiad dała w TVN!). Szurkowski nadal by pedałował, a Dejna strzelał gole. Trzeba o nich pamiętać. Tymczasem znakomity film dokumentalny o Ryszardzie Szurkowskim, autorstwa Zbigniewa Rytela, nie może doczekać się emisji.
Dziennikarze radiowi to pośrednicy między tym, co się dzieje a wyobraźnią słuchacza. Nie szanuje się szarego ludu radiowego. Ci z nominacji politycznych niewiele wiedzą, niewiele zrobili. Ich dorobek to przede wszystkim finansowy urobek. Natomiast wyrobnicy są na łasce decydentów. No, niestety często się łaszą. Po prostu z głodu. Oczywiście są i ludzie z charakterem i niezależni, ale im do mikrofonu trudno się dostać. Wysyła się takich na dworzec, by zapowiadali przyjazdy pociągów, albo ogłaszali informacje o przystankach w metrze.
Łatwo jest kupować gotowe formaty, chociaż kiedyś sami je wymyślaliśmy. Dziś zakupy zagraniczne to również nagrody dla kupujących.
Radiowe głosy z przeszłości będą na pewno coraz lepiej rekonstruowane i zabezpieczane – audiowizualnie i narodowo. Obawa jest tylko taka, że może pojawić się hojna ręka z zagranicy oferując zakup taśm. Tak jak to się stało z „Polskimi Nagraniami”.
I co z tego że Hulewicz przewróci się w grobie.
Palmiry odwiedzane są coraz rzadziej. Jedźmy! Niestety nikt nie woła!
Oby nazwa Polskie Radio znów brzmiało dumnie!
Stefan Truszczyński

